Skip to main content

    Rozrywający ból głowy, suchość w gardle i pragnienie, którego nie można zaspokoić łykiem wody, spadek formy i sił życiowych w każdym aspekcie, nadwrażliwość na światło i ogólne parszywe samopoczucie… Wiecie już o co chodzi? My wolimy o tym nawet nie pamiętać… Obudzić się z kacem mordercą w tropikalnym klimacie to ból, jakiego nie życzymy największemu wrogowi. Ale cóż… Sami sobie zgotowaliśmy ten los, a dzień już się zaczął i my też musimy zacząć się ruszać. Ale… zaczynamy powoli i ociężale… I do tego plan na dzisiaj nie mógł być większą karą niż to – spacer w pełnym słońcu – Campuhan Ridge Walk…, następnie jedziemy zobaczyć tarasy ryżowe Tegalalang. 

    Jest to nasz drugi dzień w UBUD (a ogólnie trzeci na wyspie). Poprzednio byliśmy na pobliskim markecie, zwiedzaliśmy świątynie i Monkey Forest (klik). Dzisiejszy dzień chyba nie będzie aż tak aktywny.. Chociaż możemy się jeszcze nielicho zaskoczyć 😛

Campuhan Ridge Walk, tarasy ryżowe Tegalalang.

Przed Spacerkiem Trzeba się Wzmocnić. Campuhan Ridge Walk Nie przejdzie się Sam!

    Dzień rozpoczął się od zdrowego indonezyjskiego śniadanka, trochę nasion Chia, trochę słodkości i oczywiście kawa… No niestety, wolni od uzależnień tak totalnie nie jesteśmy;/

Bubur Injin, Chia Pudding.

Campuhan Ridge Walk, Czyli Ambitny Plan Na Dzisiejszy Poranek.

   Przypominamy, że poprzedniego wieczoru testowaliśmy wszystkie koktajlowe możliwości w uroczym lokalu w Ubud. Istnieje pewne prawdopodobieństwo, iż ta sytuacja miała lekki wpływ na nasze poranne samopoczucie, ale to już zapewne wiecie… Co tu dużo mówić? Obudziliśmy się trochę chorzy… Nie mogliśmy zatem podjąć lepszej decyzji jak orzeźwiający spacer o 9 ranow pełnym słońcu i wśród ostro parującej tropikalnej roślinności (w nocy mocno padało, a nad ranem temperatura osiągnęła już magiczny próg 30 stopni Celsjusza, o wilgotności już nawet nie wspominając)… Ta z pozoru autodestrukcyjna wyprawa, co prawda dała się nam ostro we znaki, ale „chorobę” wypociliśmy tak szybko jakby jej nigdy nie było 😛

   No, ale jak to było? Wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy na początek szlaku. Po drodze mijaliśmy szkołę podstawową, a ściślej: samą stołówkę. Mnóstwo niesamowicie głośnych dzieciaczków w identycznych mundurkach wsuwało obiad w takim tempie, jakby to był pierwszy posiłek w ich życiu. Niby jedliśmy przed chwilą, ale zapach unoszący się z niedomytych garnków atakował nasze nozdrza niezwykle intensywnie i zapraszająco. Dość negatywnie wpływał na nas jednak gwar panujący wokoło. Dzieciaki, które już posiliły się wystarczająco i odzyskały siły do zabawy, ganiały się i przedrzeźniały, jak to zwykle u młodzieży bywa. Mijamy ich jak najszybciej i kierujemy się schodami w dół, jakby prosto do rzeki.

Most Zakochanych, Stołówka wspomnianej szkoły.

Campuhan Ridge Walk i Porządny Kac w Tropikach.

    Na dole znajdujemy ubogą rodzinę, kąpiącą się w rzece. Z grzeczności zwalniamy kroku, aby młoda matka zdążyła ubrać swoją pociechę w przynajmniej podstawową garderobę. Podchodzimy i pytamy o właściwą drogę. Mówią, że jest też łatwiejsza, ale tędy również dojdziemy. Bardzo mili i pozytywni ludzie, zasada: im biedniejszy, tym lepszy człowiek sprawdza się w Indonezji idealnie. Dziękujemy za pomoc i kontynuujemy marsz. Czeka nas przeprawa przez rzekę… Brzmi groźnie xD W rzeczywistości przeprawę umożliwiał mały mostek zrobiony z bambusa, który na pierwszy rzut oka nie wyglądał zbyt stabilnie. Nie byliśmy co do niego pewni, ale chyba nie doceniliśmy wytrzymałości materiału 😛

    Następnie minęliśmy świątynię i wyszliśmy na „odludzie”. Podchodzimy lekko pod górę, więc po chwili zaczynają się widoczki. Marsz był powolny i męczący. Ogólnie szlak do trudnych nie należy xD Nasze trudności były raczej efektem poprzedniej nocy, a i warunki pogodowe nie ułatwiały sytuacji. Kurde kac w tropikach… Jak można do czegoś takiego w ogóle dopuścić?! Ale dobra… Trzeba skupić się na drodze, bo inaczej nigdzie nie dojdziemy xD

    Spotkaliśmy 2 pary (wnioskując z koloru skóry to byli raczej Indonezyjczycy lub jakaś sąsiednia nacja) oraz jedną Azjatkę z parasolką. Wszyscy radośni, pełni życia i energii. Nooo i my… Wymęczeni, umęczeni, spragnieni i okropnie spoceni. Oni wszyscy robią sobie piękne zdjęcia, my za każdym razem musieliśmy wycierać twarze i sprawdzać czy wszystko w porządku. Dodatkowo aparat był taaaaki ciężki xD

Campuhan Ridge Walk.

Campuhan Ridge Walk, Czyli Prawdziwy Pogromca Kaca!

   Wszystkie te niedogodności wynagradzały nam widoczki, spokój i cisza. Tak niespotykane w Ubud. Zdecydowanie jest tutaj za dużo turystów. Przynajmniej dla nas. Na szczęście znaleźliśmy to spokojne miejsce i możemy się nieco wyciszyć. Dodamy jeszcze, że szlak nie kończy się w jakimś konkretnym momencie. Możecie sobie iść 500 metrów, a możecie iść 2 km. Nic specjalnie na około się nie zmienia. My obraliśmy opcję ok. 2 km w jedną stronę. Nie za dużo, nie za mało, w sam i po kacu ani śladu! Polecamy! 😛

Artyści w Ubud.

    Pędzimy co sił do samochodu, bardzo stęskniliśmy się za klimatyzacją xD Po drodze jednak trzeba zrobić kilka zdjęć, przecież tu jest graffiti! 😛 Jakie by nie było, zdjęcie zrobić trzeba!

Ubud artystami stoi.

Tarasy Ryżowe Tegalalang. Czas na „ochy” i „achy”.

    Bali to wyspa ryżu. Gdzie nie spojrzycie, to pola ryżowe. Na prawo, na lewo, za Wami no i na wprost. I tak jak pola same w sobie są wartą sfotografowania ciekawostką, tak tarasy ryżowe mają to coś! Szczególnie te w Tegalalang, najpopularniejsze, najbardziej znane, najbardziej interesujące wizualnie. Świetna atrakcja również dla leniuchów, zlokalizowane przy samej drodze, nawet nie musicie się zatrzymywać xD Bardziej aktywni i ciekawi świata z kolei kręcą się wszędzie, obchodzą całe bądź część tarasów i wracają cali upaćkani, aczkolwiek uśmiechnięci i radośni po udanej zabawie i eksploracji.

    Tarasy ryżowe Tegalalang to też świetna opcja na sesje zdjęciowe. Przedsiębiorczy staruszek z dwoma ciężkimi koszami pozował każdemu, kto sypnął groszem. Gdzieś dalej jakieś świeżo upieczone małżeństwo uwieczniało swoje szczęście. Wyjątkowo fotogeniczne miejsce.

Panorama na tarasy ryżowe Tegalalang.

   Ten dzień był wyjątkowo intensywny. Chcąc przekazać Wam wszystko, musieliśmy podzielić go na dwa posty. Zatem wrócimy jeszcze do dnia numer 3 (klik)!

    Hmm… Kto by się tego początkowo spodziewał? 😛 Kac w tropikach chyba nie jest nam straszny 😛 A może to magia regionu Ubud nas pobudziła do działania? Campuhan Ridge Walk w pełnym słońcu, piękne tarasy ryżowe Tegalalang oraz artyści w Ubud i ich prace… Cała ta kombinacja sprawiła, że ponownie chcieliśmy więcej i więcej…  Mogliśmy aktywnie korzystać nawet z tego, z pozoru, nieproduktywnego dnia 😛

Leave a Reply

Facebook