Skip to main content

COVID-19 całkowicie zmienił oblicze wyspy. Reynisfjara, Hallgrímskirkja, Park Narodowy Þingvellir, a tak naprawdę to cała wyspa sprawia wrażenie opuszczonej. Granice Islandii są w zasadzie zamknięte, a Islandczy zachęcają do podróży i eksploracji kraju, znanego im z dawnych czasów. Kraju, który należy tylko do mieszkańców.

 

A tak wyglądają puste ulice Reykjavíku. 

 

Koronawirus na Islandii. Ogólna sytuacja

Kiedy pisałam mój poprzedni tekst, traktujący o koronawirusie na Islandii, byliśmy na początku epidemii. Nowe zarażenia rosły dość szybko, młodzi ludzie nadal urządzali huczne imprezy, mało kto brał problem COVID-19 na poważnie, a kraj był otwarty dla turystów. Dzisiaj uważa się, iż najgorsze już za nami. Co się zmieniło?

 

Jakie działania podjęła Islandia?

Islandia zainwestowała przede wszystkim w ogromną liczbę testów (w odniesieniu do liczby ludności oczywiście). Obecnie uważa się, iż przebadano 15% populacji. Na samym początku epidemii nie trzeba było nawet wykazywać objawów, by najzwyczajniej w świecie taki test zrobić (za darmo oczywiście). Później testowano tylko mieszkańców z objawami, co w praktyce oznaczało, iż kaszel bądź ogólne złe samopoczucie kwalifikuje daną osobę na test. My również zostaliśmy przebadani, ale o tym za chwilę.

Ponadto limity i ograniczanie kontaktu z innymi (100 osób w marketach, 20 w mniejszych pomieszczeniach). Zainstalowano pleksy w sklepach i autobusach, dodatkowo odizolowano kierowców od pasażerów, prosi się też o zachowanie 2 metrów odległości od innych, a przede wszystkim: zamknięto biura, puby i restauracje. Kto może pracować zdalnie, tak właśnie robi.

Szkoły i uniwersytety zamknięto, a maluchy chodziły do szkoły rzadziej, ale chodziły. Przez jakiś czas rosły zarażenia właśnie wśród najmłodszych grup, ale jak się okazuje, szybko zapanowano nad sytuacją.

Nie ma obowiązku noszenia maseczki i nigdy nie było. Za to z łatwością znajdziecie wszędzie płyny do dezynfekcji i jednorazowe rękawiczki.

Nikt też nie biega za ludźmi i nie rozdaje mandatów (oczywiście sytuacja ma się inaczej jak ktoś zwieje z kwarantanny 😛 ale takie numery zdarzały się raczej rzadko i chyba tylko na początku epidemii).

Ogólnie mam wrażenie, że poziom uświadomienia społeczeństwa jest tutaj bardzo wysoki. Poza ogromem marcowych imprez, ludzie zachowują się bardzo odpowiedzialnie i stosują do zaleceń. Nikt nie musi ich pilnować, bo świetnie robią to sami. Inna sprawa, że rzeczywiście tutaj nie musisz iść do parku, jeżeli chcesz uciec w objęcia natury, tutaj uciec możesz wszędzie.

 

A jak zmieniło się nasze życie w czasach koronawirusa?

No cóż. Bywało lepiej. Ogólnie cały ten bałagan jest jakiś odległy, wręcz wirtualny, z jednym tylko wyjątkiem. Oboje straciliśmy prace. Niby Islandia oferuje pomoc przedsiębiorcom tak, by nie zwalniali pracowników, rzeczywistość jest jednak trochę inna. U Piotra zwolniono większość załogi, u mnie polecieli dosłownie wszyscy. Turystów nie ma, oto nowa rzeczywistość. Dobra strona medalu jest taka, że idzie lato, a to przecież najlepszy czas na bezrobocie na Islandii 😛

Nie mamy również klientów ani na zdjęcia, ani na filmy. Ludzie muszą ponownie ustabilizować swoją sytuację finansową, by znowu zaczęli myśleć o takich przyjemnościach.

Takiego bezrobocia nie było na Islandii jeszcze nigdy, nawet podczas kryzysu w 2008 roku. Turystyka jest podstawą gospodarki kraju i dawała zatrudnienie ogromnej liczbie ludzi. Wystarczyły redukcje etatów na lotnisku w Keflavíku, by poczuć różnicę, a gdzie jeszcze Blue Lagoon, wszelkie hotele, firmy turystyczne, restauracje czy wypożyczalnie samochodów. Mamy całą rzeszę ludzi na zasiłkach i chwilowo brak większych perspektyw na podjęcie pracy. Nadszedł czas na zwolnienie tempa (jeżeli na Islandii da się jeszcze bardziej :P) i pełne wykorzystanie nadchodzącego lata.

 

Reykjavík w czasach koronawirusa.

 

Jak wygląda badanie na koronawirusa?

Jak już wspomniałam, oboje z Piotrem byliśmy badani. A jak ta cała przygoda wygląda? Po pierwsze: na Islandii nie trzeba iść do lekarza w przypadku choroby. Wystarczy zadzwonić i odbyć wizytę przez telefon. Lekarz może tak nawet wystawić receptę (należy udać się później do jakiejkolwiek apteki w kraju, podać numer ewidencyjny kennitala i voilà!), czy zwolnienie z pracy.

W dobie epidemii wizyty przez telefon to nie tyle możliwość, co konieczność. Lekarz kazał mi zostać w domu tyle ile potrzebuje, a wrócić do pracy miałam po 2 dniach od ustąpienia wszelkich objawów. W przypadku pogorszenia miałam dzwonić na 1700, by kontaktować się w sprawie diagnozy COVID-19. Po tygodniu tak właśnie zrobiłam, a następnego dnia, razem z Piotrem byliśmy w drodze na badanie.

Jak wyglądał wywiad? Pewnie standardowo, jak wszędzie. Pytali o wyjazdy zagraniczne, rodzaj wykonywanej pracy, ludzi, z którymi mamy styczność oraz objawy (temperatura, kaszel, brak zmysłu smaku i zapachu, bóle mięśni, dreszcze, ogólne objawy grypopodobne). Po czym oddelegowali nas na badania najbliżej miejsca zamieszkania. W naszym przypadku był to garaż podziemny sali koncertowej i centrum konferencyjnego Harpa.

Był to jedyny dzień, kiedy zdecydowaliśmy się na maseczki ochronne. I słusznie, znaleźliśmy się przecież w miejscu, gdzie przewija się tłum potencjalnie chorych. Wjazd i wyjazd do garażu patrolowane przez policję, dwa rzędy aut w kolejce na badanie, a pośrodku całego zamieszania pick-up, wyładowany po brzegi sprzętem medycznym.

Między autami biegają pracownicy służby zdrowia, po zęby uzbrojeni w odzież ochronną. Wykreowanej atmosfery pozazdrościć im może niejeden film z gatunku fantastyki postapokaliptycznej. Otwieramy okno.

-Imię?

-Aleksandra Juczcic.

-Pobierzemy wymaz z ust i nosa.

-Ok.

Po czym wsadzili patyczki, które dotarły chyba do samego płatu czołowego. Nic przyjemnego. Zamykamy okno i koniec kontaktu. Cała ekipa błyskawicznie zmienia rękawiczki i zaczyna akcję od nowa, tym razem za cel biorą sąsiednie auto.

Wyniki przyszły 2 dni później, chociaż wcześniejsze partie były gotowe na następny dzień (podobno mieli jakieś problemy natury technicznej). Tak czy siak, nie jest źle. Od umówienia testu, minęły 3 dni i otrzymaliśmy odpowiedź. Nie jesteśmy chorzy na COVID-19.

 

Czy Islandia jest gotowa na powrót do normalności?

Zacznijmy od tego, że my tutaj od tej normalność bardzo daleko nie odbiegliśmy, ale myślę, że na pełny powrót turystyki jest jeszcze za wcześnie. Głównie ze względu na sytuację w Europie kontynentalnej i Ameryce. Islandia broni swoich obywateli przed nową falą wirusa, wysyłając dosłownie wszystkich przybywających na wyspę, na obowiązkową 14-dniową kwarantannę. I nikogo nie interesuje, że chciałeś po prostu wpaść na weekend. Sytuacja taka ma się utrzymać do połowy czerwca.

A co wydarzy się 15 czerwca? Islandia otworzy granice! Czy to oznacza, że można się po prostu spakować i wylądować bez przeszkód w Keflavíku? No, tak nie do końca. Turystyka turystyką, ale nie chcemy przecież nowej fali zachorowań. W związku z tym przyszli turyści będą musieli udowodnić, że nie chorują na COVID-19. Mogą iść na dwutygodniową kwarantannę, poddać się testowi na koronawirusa na lotnisku w Islandii lub po prostu przedstawić dokument, oznajmiający, że wirusa nie mają. Wymogiem będzie również zainstalowanie na telefonie aplikacji śledzącej. Powoli wracamy do normalności.

Na Islandii potwierdzono 1805 zachorowań na COVID-19, 10 osób zmarło.
Aktualne informacje: COVID 

 

Podobne posty: Poveglia (Włochy).

Islandia – karta kraju, podstawowe informacje, inne relacje i filmy.

Leave a Reply

Facebook